Biurokracja i papierologia - dwa zagadnienia, które towarzyszą nam od chwili podjęcia decyzji o budowie domu. Jeśli ktoś z Was pomyślał, że całą sprawę załatwi w miesiąc - to najprawdopodobniej jesteś niepoprawnym optymistą. Spytasz - dlaczego? No przecież - tylko drukujesz wniosek, tylko uzupełniasz, tylko go składasz i już. Nie tak? No niestety nie.
Na ten rok mieliśmy bardzo ambitne plany. Szybko załatwimy pozwolenie na budowę oraz kredyt i zaczynamy budowę. W naszych głowach w grudniu dom miał być już przykryty, a od wiosny 2018 miały rozpocząć się prace wykończeniowe. Sama przyjemność, malowanie, meblowanie, gadżety dekoracje - miód na moje oczy i uszy. Instagram i Pinterest codziennie rozgrzane do czerwoności. Bateria w telefonie i laptopie co godzinę ładowana, a ja już projektowałam wnętrza i taras, zupełnie nieświadoma tego co dopiero przed nami.
W banku byliśmy już stałymi bywalcami, niczym ciotka odwiedzająca Cię raz w miesiącu. Najpierw rozmowa na temat zakupu mieszkania, później - kupna domu, następnie działki - koniec końców stanęło na kredycie na budowę domu. Wszystko pięknie ładnie, znamy wszystko na pamięć, aż nagle, ni stąd, ni zowąd:
- Wniosek o pozwolenie na budowę już macie złożony? - no oczywiście... że nie. No i proszę - pierwsza ściana. Może to i sensowne, ale nie wiedzieliśmy, że przed złożeniem wniosku o kredyt na budowę domu musimy mieć pozwolenie na budowę. Oboje po szkołach raczej z ukierunkowaniem ekonomicznym, a nie budowlanym nie wiedzieliśmy w tym temacie nic. No bo jeśli, np. uczysz się budowy samochodu i w tym zawodzie pracujesz - niezbyt interesują Cię nowinki z gastronomii czy krawiectwa.
Nasz geodeta był wtedy na etapie podziału działek - był maj. Trochę to trwało. Sprawdzanie starych granic na nowo, mierzenie, wydzielanie nowych granic. Bajka. Jak możecie się domyślać - nie byliśmy jego jedynymi klientami, więc mapę do przepisania działki dostaliśmy po jakiś 3 tygodniach. Dobra, przecież przecierpimy jakoś ten czas i później już z górki, czyż nie?
Z gotową mapką i toną innych papierów udaliśmy się do notariusza (o tym co jest potrzebne do podziału nieruchomości - innym razem). Tam dowiedzieliśmy się, że uprawomocnienie aktu notarialnego trwa 14 dni, czyli do daty startowej mogliśmy dodać kolejne dwa tygodnie. Ściana. Czerwiec miał się ku końcowi, a my szukaliśmy architekta. Każdy z nich na dzień dobry pytał czy mamy już wypis z planu zagospodarowania przestrzennego oraz mapkę do celów projektowych. Zainteresowaliśmy się tematem konkretniej i okazało się, że nasz geodeta taką mapkę przygotować może. Szybki telefon - czas realizacji 2 tygodnie + kolejne 3 tygodnie oczekiwania na pieczątkę w urzędzie. Serio? Trzy tygodnie mapa leży - bo tylko leży, nikt nic z nią nie robi - w urzędzie? Trzymajcie mnie. Kolejna ściana.
W między czasie wybraliśmy architekta i ustaliliśmy, że nie mamy wypisu z planu zagospodarowania przestrzennego (czyt. "Co wyście wybrali!?"...), na którego wydanie czeka się w Urzędzie Miasta i Gminy kolejne 2 tygodnie. Aby złożyć wiosek o wypis z planu, musimy najpierw udać się do Starostwa Powiatowego po kopię mapy ewidencyjnej działki, którą (chyba jako jedyną rzecz) otrzymuje się od ręki. A teraz - uwaga - u nas, wspaniałomyślnie mamy 3 budynki Starostwa Powiatowego i to w trzech różnych krańcach miasta, więc wyobraźcie sobie moje zaskoczenie o 7:00 rano pod starostwem - oczywiście niewłaściwym.
Z taką mapką lecimy do Urzędu Miasta, pobieramy odpowiedni wniosek, uzupełniamy i dowiadujemy się, że pierwszy raz, od niepamiętnych czasów - możemy prosić o dosłanie wypisu z planu zagospodarowania przestrzennego na podany przez nas adres. Czas oczekiwania, to 2 tygodnie i tutaj zaczynam zastanawiać się, czy oni tak specjalnie podają 2, 3 tygodnie na rozpatrzenie, bo czekanie miesiąc brzmi już zbyt groźnie?
Po milionach telefonów, po 3 tygodniach geodeta oznajmia nam, że mapka w końcu gotowa, zauważcie, że z poślizgiem tygodniowym - teraz TYLKO jeszcze 3 tygodnie w urzędzie i możemy składać wniosek - YEAH! Mamy koniec sierpnia.
Czy też często macie wrażenie, że na całym świecie spieszy się tylko Wam? Bo ja owszem, szczególnie na drodze wyprzedzając prawym pasem niedzielnych kierowców. W tym przypadku urząd również postanowił być takim niedzielnym kierowcom, co to życie tylko utrudnia, gdyż mapkę z pieczątkami otrzymaliśmy w pierwszym tygodniu PAŹDZIERNIKA, w piątek.
Cóż począć. W te pędy złapałam za telefon i już umawiałam się z Panią architekt. Najbliższy wolny termin - następny wtorek. Okeeeej, ona też ma masę roboty - przyjedziemy, podpiszemy wnioski i szoł mast goł on. Hm... otóż nie. Przez ponad dwa miesiące, nasza jeszcze wtedy Fajna Pani Architekt nie naniosła żadnych zmian w projekcie i nie przygotowała kompletnie nic.
- Będę to miała gotowe na za tydzień, najpóźniej na środę. - nie wiem skąd w nas tyle cierpliwości, ale po tygodniu czekaliśmy już grzecznie na telefon kiedy mamy przyjechać. Na telefon się nie doczekaliśmy - znów milion połączeń i koniec końców byliśmy już umówieni na sobotę.
I tak oto, wnioski o pozwolenie na budowę podpisaliśmy w sobotę, a założone przez Panią architekt zostały dzisiaj. 23 października, po prawie pół roku od kiedy podjęliśmy decyzję o budowie domu. Szczerze? Już mnie to nawet nie rusza, ponieważ na odpowiedź będziemy czekać - uwaga - 60 dni.
A na koniec życzę Wam i sobie dużo cierpliwości, mniej papierologii na drodze do wymarzonego domu i jeszcze raz - cierpliwości :)